Tak, to stało się NAPRAWDĘ.
Dzisiaj, W MOJEJ KUCHNI.
Nie, to NIE PLANOWANA AKCJA.
Nie, to NIE TAKI CHŁYT MARKETINGOWY.
Tak, MOŻNA SPALIĆ ZUPĘ!
Jak to zrobić?
Nalej do garnka 2 litry wody, zagotuj.
Wsyp pół łyżeczki kurkumy.
Obierz marchewki, wrzuć do garnka,
Obierz ćwiartkę selera, wrzuć do garnka,
Obierz ostatni kawałek pietruszki, jaki znajdziesz w lodówce, wrzuć do garnka.
Obierz cebulę, dorzuć do reszty.
Dodaj pół łyżeczki pieprzu, a po chwili łyżeczkę soli.
Zostaw na małym ogniu, idź pracować.
Odpisuj na wiadomości, bardziej i mniej ważne. Rób porządek z postami na facebooku, co by za dużo śmieci po sobie nie zostawić. Jeśli prowadzisz sklep, opracowuj plan kolejnych promocji w sklepie, żeby miały większy sens. Poprawiaj opisy produktów, sprawdzaj oferty potencjalnych nowych dostawców potencjalnych nowych towarów. Daj się wciągnąć.
Dziecko niech Cię nie wyciąga, bo właśnie zasnęło na podłodze z foremką do ciastoliny, chociaż jeszcze sekundę temu śpiewało. Odbieraj telefony, w tym przynajmniej 2 super ważne, długie rozmowy. Do kuchni niech Cię zagna dopiero swąd, który łapiesz w nozdrza idąc otworzyć drzwi, bo ktoś puka. Tak, udało się, niemożliwe stało się możliwym, chociaż do tej pory zdarzało się to tylko w kawałach.
Przyznacie, że to zdjęcie mogłabym wysłać na profil „ChujowaPaniDomu”? :D
Co do przepisu na spaloną zupę – to już koniec, ale jak ktoś myśli, że musiałam gotować obiad od nowa – nie, nie, nie, co to, to nie.
Oderwałam warzywa od dna garnka (spalenizna została w garze), wrzuciłam do blendera, dołożyłam 1 litr ugotowanej kaszy jaglanej (ugotowanej już wcześniej, z myślą o rosołku, hłe, hłe), dodałam 2 ząbki czosnku, 2 duże łychy oleju kokosowego, dolałam wody i zblendowałam to wszystko na gęsty krem. Podgrzałam chwilę w garnku (na szczęście mam jeszcze inne ;)), na talerzach posypałam szczypiorkiem i choć minęły już 2 godziny, jeszcze nie jestem głodna. A ponoć zupa to nie obiad.
Tak, fakt, te warzywa tak naprawdę były już bez sensu, wygotowane z witamin, minerałów, bla, bla, bla, ale za to jaki kolor kremu z kaszy!
P.s. Czy Ikea przyjmuje reklamacje spalonych garnków? :P
Ja to kiedyś dwa obiady spaliłam taka "zajęta" byłam ;)
Za za to przypalilam kiedys wodę, ale uwaga! Pierwsze nagrzała garnek potem wlałam wodę ;)
Haha, żałuję, że wcześniej nie trafiłam na Twojego bloga, jeśli wszystkie wpisy są takie zabawne, to będę go czytać po każdym ciężkim dniu w pracy i postawi mnie to na nogi!
:D No, nie wiem czy wszystkie takie zabawne bo to pierwsza spalona zupa na moim blogu (i w życiu!) ale do czytania zapraszam, może znajdziesz dla siebie jakieś inspirajcje, pozdrawiam serdecznie!
Hahahaha ile ja spaliłam rzeczy to Bóg jeden wie:D ostatnio np. spaliłam placki ziemniaczane z Twojego przepisu, a jak to zrobiłam…zaczęłam je smażyć i stwierdziłam, że napiszę notkę na bloga. No i też byłam chujową Panią domu:D
Hahahaha ile ja spaliłam rzeczy to Bóg jeden wie:D ostatnio np. spaliłam placki ziemniaczane z Twojego przepisu, a jak to zrobiłam…zaczęłam je smażyć i stwierdziłam, że napiszę notkę na bloga. No i też byłam chujową Panią domu:D
Hahhahaha, wyobrażam sobie, zwłaszcza kiedy wiem, jak szybko te cienkie placki się smażą :D
Okazało się, że to mój najlepszy post, jak do tej pory – liczba wyświetleń bloga wczoraj to 1222; 2 razy więcej, niż zazwyczaj; nie ma to jak się pośmiać z innych :D :)))))
Cieszę się, że nie tylko ja się pośmiałam :D
Ha ha ha, ja swego czasu spaliłam gotowane buraczki, fasolkę po bretońsku na wiór (garnek do wyrzucenia), oraz "spaliłam" jajka na twardo (woda się całkiem wygotowała. Czy ktoś jest lepszy ode mnie ? :-)
Wielki szacunek, że mimo wszystko było jeszcze coś do zjedzenia. :D Ja palę wszystko w pył niestety. :D
Sylwia, nie taka piiiii gospodyni z Ciebie skoro obiad był :)
Rozbawiłaś mnie :)
Hahahahaha, TAK! To mi się podoba :D